z głowy perukę, odrzucił brodę, która zakrywała mu twarz, i chwytając Andrzeja za rękę wołał:
— Chodź pan!... chodź!... Bóg wielki cię zesłał!...
Obydwa przebiegli szybko dziedziniec i przedsionek, i zniknęli w ganku...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Goście pana Achilesa Verdier, zebrani na pierwszem piętrze, zachowywali uroczyste milczenie.
Notaryusz, głosem doniosłym, wyraźnym, czytał punkta intercyzy.
Właśnie skończył ten iście magiczny paragraf: „Pan Achiles Verdier przeznacza swojej córce w posagu, dwa miliony franków, które zostają wręczone przyszłemu małżonkowi natychmiast w postaci czeku na Bank Państwa”...
Szmer podziwienia dał się słyszeć dokoła.
Wtem drzwi salonu otworzyły się z taką gwałtownością, że aż wszystkie płomienie świec zamigotały.
Piotr Landry i Andrzej de Villers ukazali się we drzwiach.
Tak strasznej sytuacyi, nie dał widzom, chciwym wrażeń, żaden dramat, na scenie najruchliwszego nawet teatru bulwarowego...
Notaryusz przerwał czytanie, i stał z otwartemi ustami.
Jakób Lambert zbladł, jakby zobaczył dwa widma z grobów swoich powstałe i przed nim stojące.
Maugiron nawet, cofnął się w tył, i ręka jego drżąca, machinalnie szukała pod frakiem broni, której tam nie znalazła.