Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/623

Ta strona została skorygowana.

— Nie oskarżaj pan mojego ojca!... — wyrzekła — pan wiesz dobrze, że ja znam prawdziwego winowajcę, i teraz mogę go wymienić, jeżeli tego będzie potrzeba dla uratowania mojego ojca...
— Wymienić winowajcę... po co?... nie trzeba?... — szepnął Jakób Lambert — on sam wymierzy sobie sprawiedliwość...
Podniósł się wolno, z trudnością, jak starzec złamany wiekiem, którego już siły opuszczają.
Jedne z drzwi salonu prowadziły do jego sypialnego pokoju. Wyszedł temi drzwiami i zamknął je za sobą.
Partya stanowczo przegrana! — myślał Maugiron — nie pozostaje mi nic jak dać nura!... Szkoda!... Gdybym jednak jeszcze zdołał... Sprobójmy!...
Ukłonił się na prawo i lewo, a przechodząc koło stołu na którym leżały papiery, wsunął bardzo zręcznie do kieszeni pudełeczko z czekiem.
Nikt nie zauważył tej kradzieży.
Piotr Landry oddany cały swojej córce, Andrzej de Villers swemu szczęściu, nie myśleli wcale przeszkadzać wyjściu z salonu tego łotra, który z miną swobodną, skierował się ku głównym drzwiom.
Już dochodził do nich, gdy w tem otworzyły się one znów gwałtownie, i ukazał się w nich komisarz policyi, ten sam, którego mamy zaszczyt już znać.
Za nim dostrzedz było można agentów policyi, a za nimi żołnierzy z bronią. Ze dwadzieścia bagnetów zabłysło na korytarzu.
— W imieniu prawa — wyrzekł komisarz, kładąc rękę na ramieniu Maugirona — aresztuję pana...