drogiej Zuzanny... Ukochana żona nigdy się nie żaliła, lecz prosto i spokojnie, nie przewidując złych następstw, donosiła mi, że coraz więcej słabnie...
Może byłoby możliwe zwalczyć to straszne osłabienie usilną miłością; gdyby miała wygody, spoczynek, pożywienie wzmacniające, gdyby mogła żyć spokojnie bez kłopotów i trosk...
Oto co sobie mówiłem, wściekły w swej bezsilności... nie miałem pieniędzy!... Zuzanna zaś po wydaniu, bardzo prędko, skromnej sumki stanowiącej nasze oszczędności, wiodła życie robotnicy zmuszona ciężko pracować na chleb codzienny...
Boże wszechmocny!... ile ja wycierpiałem, i ile siły mieć musiałem aby sobie sto razy głowy o mur nie rozbić w tych chwilach rozpaczy i zniechęcenia!...
Czas płynął wprawdzie, ale jakże powolnie!... Już mi tylko pozostawało dwa miesiące... Wtedy wezwał mnie dyrektor więzienia i oznajmił mi, iż w nagrodę doskonałego mego sprawowania się, i dobrych przykładów jakie dawałem innym więźniom, pozyskał dla mnie ułaskawienie reszty mojej kary...
Byłem wolny! miałem zobaczyć Zuzannę!... miałem ucałować Dyzię! Serce moje, które uważałem za nie zdolne do przyjęcia jakiejkolwiek radości lub nadziei, zaczęło bić gwałtownie, jakby odrodzone....
Ucałowałem ręce dyrektora, i zmieniwszy uniform więzienny na ubranie robotnika, wybiegłem z więzienia...
W kilka godzin potem byłem w Paryżu i pędziłem do tego domu, w którym kiedyś byłem tak szczęśliwy...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/71
Ta strona została skorygowana.