Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

— Najlepszy środek, nalać mu octu w nos — poradził trzeci.
Skutek tych różnych rad, był taki, że każdy chciał zastosować swój środek higeniczny przed drugim, i że Piotr Landry był oblewany naprzemian wodą, zimną i octom, a tymczasem silny jeden cieśla, uklęknąwszy obok niego, bił go mocno w dłonie.
Wszystko to, zresztą nie przyniosło żadnego rezultatu, pomimo złączonych usiłowań, omdlenie nie ustawało.
— Moi przyjaciele — wyszeptał pan Raymond głosem bardzo niespokojnym, to może jest coś groźniejszego niż my przypuszczamy... Obawiam się apopleksyi.
— Co robić?... — spytało kilka głosów.
— Nic gwałtownego, bo to wszystko co robiemy na ślepo może być bardziej szkodliwe niż użyteczne... Tu trzeba koniecznie natychmiast doktora....
— Ja pójdę poszukać którego — krzyknął Gribouille, który nie przestawał płakać rzewnemi łzami, podczas całego opowiadania Piotra Landry.
— Nietrzeba — odpowiedział pan Raymond — ja pójdę sam. Szczególniejszem zrządzeniem losu wiem gdzie mieszka najlepszy doktór w Bercy, i przez to unikniemy straty czasu na poszukiwaniach.
Pan Raymond wyszedł prędko z dużego salonu i słyszano go zbiegającego jaknajśpieszniej ze schodów.
— Biedny Piotr Landry — rzekł jeden z kolegów — wiedziałem, rozumie się że wesołość to nie jego rzecz i widziałem że się nudzi; śmieje się gdy na niego kolej przypada, ale nigdy w życiu nie przypuszczałem żeby był tak bardzo nieszczęśliwym!