Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/95

Ta strona została skorygowana.
X.
Posłaniec Opatrzności.

W izbie było prawie zupełnie ciemno. Piotr Landry myślał z początku, że ma przed sobą agenta policyjnego, mającego rozkaz aresztowania go, i zadrżał cały, lecz spojrzawszy nań powtórnie, przekonał się odrazu, że się pomylił.
Agent policyjny nie miałby ani tej dobrej miny, ani obejścia się tak eleganckiego, a mianowicie tej grzeczności jaką okazywał nieznajomy, który ukłoniwszy się, zatrzymał kapelusz w ręku.
— Nie wiem czy się nie mylę — powiedział nieznajomy — i myślę, że pan będzie tyle łaskaw, objaśnić mnie w tym względzie.
— Jestem na pańskie rozkazy — wyszeptał ojciec, Dyonizy.
— Szukam w tym domu kogoś... a ten ktoś nazywa się Piotr Landry.
— To ja panie jestem Piotr Landry...
— Jeżeli tak jest, to proszę pozwól mi pan wejść do siebie, i zechciej mi powiedzieć, czy możesz pomówić zemną natychmiast?...
— I owszem, przyjdzie mi to łatwo...
— Ta rozmowa może być długa...
— Mam czas, nie mam nic do roboty...