Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

— Nie mylisz się pan, termin upłynął, i za dwa dni będę już więźniem...
— Prawo jest stanowcze. Przed niem trzeba ugiąć głowę, a w tych okolicznościach podanie się do łaski byłoby bezużyteczne... nie pozostaje panu jak tylko odważnie cierpieć, a wysokie wpływy zdołają karę ukrucić, bądź pan pewny tego... W tem jednak położeniu smutnem, w jakim pan jesteś w tej chwili, może jest jaki sposób przynieść panu ulgę...
— Przynieść mi ulgę — jąkał Piotr Landry — i jakąż by... mój Boże?... jaką?...
— Pan masz córkę?...
— Tak panie...
— Mniej więcej czteroletnią, prawda?...
— Cztery lata i dwa miesiące, panie...
— Kochasz ją pan?...
— Czy ją kocham?... oh! więcej niż życie!... tysiąc razy więcej niż życie...
— Gdzie jest ta droga mała istota?...
— Tutaj...
Gość wziął świecę, która słabem swem światłem rozproszyć nie była w stanie ciemności izdebki, przybliżył się do kołyski i nachylił nad śpiącą Dyonizą.
— Co za śliczne dziecko!... — rzekł po chwili.
Promień dumy ojcowskiej rozjaśnił czoło Piotra Landry, który odpowiedział:
— Podobna jest do matki... Jej matka była piękna jak anioł...
— Ale jakaż ona wątła!.... — mówił nieznajomy — i jak blada jest jej śliczna buzia!.... Te sine podkrążenia