— To nadaremne. Cyfra, oznaczona przezemnie, wyłaje się panu za wielką. Zatem odchodzę. Nie nawykłem się targować.
— Pozostać proszę.
— Zgadzasz się pan więc?
— Zgadzam. Kiedyż mi pan dostarczysz to pokwitowanie?
— Skoro pieniądze mi wyliczonemi zostaną. Masz pan u siebie tę sumę?
— Mam.
— Proszę więc o nią. Kwit mam w kieszeni.
W parę minut później nastąpiła wymiana drogocennego dwodu za dwadzieścia biletów bankowych.
— Zważ pan i na to, rzekł Robert, wsuwając pieniężną paczkę do kieszeni, że nie krępuję pana tajemnicą. Odpowiedzialni oba zarówno jesteśmy i pewni siebie, co rzadko się zdarza!
We dwa dni potem w chwili oddawania papierów adwokatowi, broniącemu sprawy, pan Duval spostrzegł z przerażeniem brak owego tak ważnego dokumentu. Zaginąć on nie mógł, a zatem został skradzionym. Przez kogo jednak...
Po najstaranniejszem a bezskutecznem poszukiwaniu, notarjusz mając wszystkich w podejrzeniu, wydalił swój cały personel, pozostawiwszy tylko jednego, od dawna już pracującego u siebie pomocnika.
Zadowolony z rozwiązania, jakiego pragnął, Robert wyjechał do Paryża; przewidując wszelako, iż może tam zostać śledzonym, porzucił swe dawne prawdziwe
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/100
Ta strona została przepisana.