nazwisko, a przybrawszy pseudonim de Saulnier, zniknął wśród tłumów.
Po upływie kilku miesięcy, gdy sądził, iż niebezpieczeństwo minęło, wydobył się z cienia i rzucił się zapamiętale w zgiełk rozkoszy i łotrostw, okrytych wielkoświatowemi pozorami.
Nie chcemy opowiadać szczegółowo zręcznej Odyssei tego awanturnika, zajmującego pierwsze miejsce pośród najniższych warstw ludności Paryża, tego przyjaciela „rycerzy przemysłu“ z owej epoki, przebywającego między przedstawicielami występku i zbrodni, w knajpach najbardziej brudnych, podejrzanych, gdzie się spotyka takich Sariolów i gdzie pośród tego plugawego otoczenia wyróżniał się on swoją dystyngowaną postacią i salonowem zachowaniem się.
Były chwile, w których u Roberta złoto brzęczało w kieszeniach, jak również takie, w których zostawały one częstokroć przerażająco pustemi. Mimo to wszystko kierował zręcznie swą barką wśród drogi życia i starał się w dobrych stosunkach zostawać z policją.
Rzecz nie do uwierzenia, iż ów bandyta nie był ni razu, przez nią zapytywanym o jakiekolwiekbądź legitymacyjne papiery. Zatłuszczone ławki poprawczego sądu nie znały go wcale.
Nadeszła wszak chwila, w której zmienił się ów los pomyślny. Wmieszany w haniebną sprawę oszustwa i szantażu wynalazł wprawdzie sposób wymknienia się mającym go przyaresztować agentom, mimo to jednak został zaocznie skazanym pod przybranem swojem nazwiskiem, na trzy lata więzienia.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/101
Ta strona została przepisana.