Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Czy to ty, Urszulo? zapytała, sądząc że pokojówka wróciła.
Żadna odpowiedź na to zapytanie nie nastąpiła.
— Przywidzenie, rzekła sama do siebie; i pogrążyła się w dumaniu.
Po upływie kilku minut tenże sam szelest dał się słyszeć, lecz znacznie wyraźniej.
Panna d’Auberive zerwała się zatrwożona, wołając:
— Kto tam? odpowiedzieć proszę!
I jednocześnie zbliżywszy się do kominka, pochwyciła za sznur od dzwonka, aby obudzić pokojówkę i przywołać ją co rychlej.
Za nim to zdołała uczynić, we drzwiach od garderoby ukazał się Robert Loc-Earn, a nakazując gestem błagalnym milczenie, wyszepnął z cicha:
— To ja pani. Na imię nieba nieprzywołuj nikogo!
— Pan? powtórzyła Henryka, cofając się zdumiona; pan, w moim pokoju, podczas nocy? Zkąd, w jakim, celu pan tutaj przychodzisz?
Widząc się samą o tak późnej godzinie w obec tego którego kochała, o którym na kilka minut przed tem marzyła, nieroztropne a romansowe to dziewczę stało się nagle dzieckiem trwożliwem, zmięszanem.
— Henryko, wyszepnął Robert, po raz pierwszy używając tego imienia w rozmowie z panną d’Auberive; Henryko, wiesz ile cię kocham. Wszak upoważniłaś mnie ku temu. Rozkazując mi zaniechać projektu podróży, pozwoliłaś tem samem wierzyć w twą miłość!
— Tak, odpowiedziało dziewczę, zakrywając rękoma twarz zarumienioną tem wyznaniem. Niepozwalałam je-