Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Opuszczasz nasz pałac?
— Tak, i rozstaję się z życiem!..
Na tę odpowiedź, wywołującą dziś śmiech nawet w melodramatach, biedne to dziewczę zaledwie siłą woli powstrzymać zdołało okrzyk przerażenia wybiegły jej na usta.
— Samobójstwo! wyjąknęła: chcesz umrzeć?
— Tak, odparł Robert, bo i cóż robiłbym teraz na świecie. gdy ta, którą kocham nad wszystko obrzuca mnie pogardą!
— Ja, obrzucam pana pogardą? szepnęło wśród łkania nieszczęśliwe dziewczę. Lecz czyż ja powiedziałam, że panem pogardzam?
— Więcej, niż pewiedziałaś mi, pani, dowiodłaś mi tego. Pogarda kobiety którą się kocha, o! to zbyt wiele, to zabija!
— Cóż mam uczynić, ażeby przekonać pana, żeś mnie niezrozumiał, ażeby dowieść że cię poważam?
— Trzeba, odparł nikczemnik, dowieść, że pokładasz we mnie to zaufanie, jakie mi przed chwilą odebrałaś. Trzeba zbliżyć się ku mnie, podać mi obie rączki, spojrzeć na mnie z uśmiechem, i wysłuchać bez obawy słów moich. Lecz tego nie uczynisz, pani. Wytrwasz w swojem postanowieniu, porzucisz mnie na pastwę losu! Niepozostaje mi nic przeto jak cię pożegnać na wieki!
— Zostań! zawołała żywo panna d’Auberive; usiądź tu przy mnie. Mów. Ufam ci w zupełności.
— Dzięki ukochana, zawołał z uśmiechem szatań-