Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/119

Ta strona została przepisana.

o narażeniu swego honoru? Każesz mi milczeć dalej, grożąc że się zabijesz?
— Zabić się, odrzekł, nie! teraz nie mam prawa pozbawiać się życia. Śmierć moja uczyniła by to dziecię sierotą, żyć będę.
— Zatem zgadzasz się na moją propozycję przebłagania wspólnie mojego ojca, pytała Henryka, patrząc w Roberta z niepokojem.
— Nie! teraz tem więcej nie, niż kiedykolwiek!
— Ach! czy ja śnię? jęknęła, przykładając rękę do czoła, czyż źle zrozumiałam? Każesz mi więc milczeć, jeszcze milczeć dalej?
— Trzeba, odparł Loc-Earn, trzeba nieodwołalnie.
— Ależ dla czego? Mów! mów?
— Dla tego, ażeby popełniony błąd nie stał się zbrodnią, słyszysz mnie Henryko, ażebyś nie była morderczynią własnego ojca!
Blada, zlodowaciała z przerażenia córka pana d’Auberive nagłe się cofnęła, jak gdyby ujrzawszy straszne widmo przed sobą.
— Rozpocznij owo wyznanie, mówił nielitościwie nędznik dalej, zanim je ukończysz, twój ojciec, zabity temi słowy padnie martwy u stóp twoich!
Henryka, wydawszy jęk głychy, osunęła się bezprzytomna na kobierzec.

XX.

Po odzyskaniu zmysłów, uczuła się być złamaną na duszy i ciele. Niezdolną była myśleć, ni wesprzeć się na własnej swej woli. Po gorączkowem wzburzeniu,