Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/12

Ta strona została przepisana.

— Jak zwykle.
— To się znaczy w noc późną... nad ranem... Powracasz zwykle, gdy świtać zaczyna. Następnie śpisz przez dzień cały do wieczora, aby za przebudzeniem opuścić mnie znowu. Zaledwie czas mamy do wymienienia z sobą słów kilku. I otóż, przez większą połowę życia jestem samą, samą... i tu... w takiem miejscu!.. powtórzyła z pomimowolnym wstrętem spoglądając w około siebie.
— Mieszkanie, to nie jest pięknem, przyznaję! odparł mężczyzna. Wkrótce je zmienimy, przyrzekam ci to, i to prędzej, aniżeli się może spodziewasz. Zresztą, dom jest spokojny, nie zagraża ci tu żadne niebezpieczeństwo.
— Dla ciebie i z tobą, przyjęłabym to smutne schronienienie, odpowiedziała łagodnie, przyjęłabym wszystko!... dowiodłam tego. Ależ pozostawiona w samotności, och! wiecznie sama... to nazbyt okropne, chciej wierzyć. Różne smutne myśli nasuwają mi się wtedy. Powiedz mi, czem się zajmujesz? dodała, co zatrzymuje cię tak zdała odemnie?
— Walczę o lepszą przyszłość dla nas obojga. Staram się o zmianę pozycji.
— Jak to... przez całą noc... do rana?
— Noc nieprzerywa zajęć finansowego świata w Paryżu.
Młoda kobieta potrząsnąwszy głową z niedowierzaniem powstała.