rośniętego chwastem ogrodu.
Nad drzwiami domku widniał napis na tabliczce: „Dom do sprzedania“. Tynk u tego domu poodpadał kawałkami, połamana rynna blaszana zaledwie się trzymała u dachu. Zewsząd widniała tu nędza, zbliżanie się ku ruinie, całemi były jedynie tylko okiennice na dole przy dwóch oknach i przy trzech na pierwszem piętrze.
Sąsiedztwo powykopywanych dołów w kamieniołomach nie dawało tej okolicy pewnego schronienia. Robert, rozkazawszy przystanąć woźnicy, wysiadł i wszedł do ogródka, zapytując znajdującą się tam kobietę:
— Ten dom jest pani własnością?
— Tak, panie.
— Masz pani zamiar go sprzedać?
— Muszę to uczynić. Po śmierci mojego męża ja z dzieckiem nie mamy żyć z czego. Gdybym znalazła nabywcę ułożylibyśmy się o cenę.
— Ileż pani żądasz za to domostwo?
— Pięć tysięcy franków.
— W ostatnim razie czy nie wynajęłabyś go, pani?
— Bardzo chętnie.
— Z umeblowaniem?
— Gdyby ktoś życzył... Wszak meble nie są nowemi.
— A natenczas ile byś pani żądała?
— Pięćset franków rocznie.
— Wynajmę zatem dom pani ze wszystkiem, co się w nim teraz znajduje, nadmieniając, że nie na rok, lecz tylko na dwa tygodnie. Dam pani za te dwa tygodnie całe półroczne wynagrodzenie; to jest dwieście pięć-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/124
Ta strona została przepisana.