— Zresztą będę się tu dowiadywał od czasu do czasu, dla przekonania jak rzeczy idą, rzekł Robert.
— Znajdziesz nas czuwających z otwartemi oczyma i natężonym, słuchem!
— A jeśli będę z was zadowolonym, to obok zapłaconej kwoty, dostaniecie nagrodę.
Sariol podskoczył z radości, i gdy mniemany Robert Saulnier opuszczał ów domek odprowadził go aż do powozu.
— Szczęśliwej podróży, wołał zamykając drzwiczki.
Bijou zawrócił w stronę Paryża, powóz potoczył się zwolna.
Sariol dozwolił mu pomknąć z kilkanaście kroków, następnie począł biedz z niesłychaną szybkością, a dogodziwszy fiakra, usiadł na tylnej ławeczce, umieszczonej pomiędzy dwoma resorami.
Wszystko to zabrało wiele czasu. Noc zapadała w chwili, gdy powóz wyjeżdżał z Montrouge. Ciemność była głęboka, skoro się zatrzymał na bulwarze Batignolles przed domem Vignot’a.
Byliśmy obecnymi przy wejściu Henryki do mieszkania pani Angol. Obecnie, załatwiwszy rachunek z przeszłością, połączmy się z Loc-Earn’em w chwili jego gniewu i oburzenia gdy spostrzegł, że Sariol pochwycił wszystkie tak ściśle ukrywane tajemnice i zamiary, i szepczącego z groźbą poza nim
— Ten błazen wie nazbyt wiele... może to siać się dlań nieszczęściem!
Z temi słowy Loc-Earn zagłębił się w ciemną, błotnistą aleę.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/134
Ta strona została przepisana.