szacunku, ale istotą najbardziej nikczemną, najbardziej pogardzaną w świecie!
Robert milczał, nie znajdując odpowiedzi na te rozdzierające wyrazy.
Wzburzenie nieszczęśliwej doszło do ostatecznych granic. Łkała w milczeniu, a we łzach jak gdyby znalazłszy ulgę, zwolna uspokajać się zaczęła.
— Przebacz mi, wyrzekła po chwili, podając rękę nikczemnikowi. Zasmuciłam cię memi bolesnemi wymówkami, być może niesprawiedliwie, bo jestem zarówno winną. Co począć jednak, w głowie mi się mieszać poczyna gdy o tem myślę Przebacz mi, proszę!
Loc-Earn okrył pacałunkami podaną sobie rękę.
— Prosisz mnie o przebaczenie, aniele, rzekł; o! czemuż raczej nie pozwoliłaś mi umrzeć wtedy, aby ocalić się przed tą nieszczęsną miłością jaka sprowadziła tyle złego!
— Pomówmy o naszem dziecku, zaczęła Henryka, niechaj choć ono będzie szczęśliwem. Za kilka godzin przybędzie mamka, nie prawdaż... aby mi je zabrać i unieść!..
— Tak być musi... niestety!
— Czy znasz tę kobietę?
— Wiem, że jest zdrową, staranną, ma własne dziecię. Zresztą ujrzysz ją niezadługo.
— Gdzie ona mieszka?
— Na wyspie Saint-Denis.
— Czy to blisko Paryża?
— Bardzo blisko. Powozem w dobre konie uprzę żonym można tam zajechać w godzinę.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/140
Ta strona została przepisana.