śniadanie z panem d’Auberive, a następnie pobiegł do wynajmującego powozy przy ulicy Basse-du-Rempart, gdzie kazał zaprządz do lekkiego ekwipaża starą angielską szkapę, z przedniemi w łuk powykrzywianemi nogami, która mimo to robiła jak zapewniano, sześć mil na godzinę.
We trzy kwadranse później oba z Sariolem przybyli na wyspę Saint-Denis. Sariol przyprowadził swojego towarzysza do nizkiego domku, położonego na wybrzeżu, pod ścianami którego suszyły się sieci i więcierze.
Na jego wezwanie wyszedł przed dom rybak wraz z żoną. Rozalia była młodą, dorodną, silną wieśniaczką. Trzymała na ręku dwumiesięczną dziewczynkę, a okrągłe policzki i żywe rumieńce dziecka świadczyły o pożywności matczynego pokarmu.
Oboje ci małżonkowie mieli tak uczciwe fizjognomie, iż Robert zapytał sw myśli sam siebie:
— Zkad ów łotr Sariol znać może tych ludzi?
Rybak ofiarował się pilnować powozu, podczas gdy Loc-Earn wszedł do wnętrza domu i wyjaśnił Rozalji powód przybycia.
Ofiarowane przez Roberta wynagrodzenie stanowiło majątek dla tych biedaków, którzy z ciężkiej pracy zaledwie wyżywić się zdołali.
Po naradzeniu się z mężem, Rozalia oświadczyła iż przyjmuje obowiązek, zgadzając się, gdyby to było koniecznem, na wynajęcie sobie mieszkania w Paryżu, za oddzielną ze strony Roberta dopłatą.
,Zatem rzecz ułożona, rzekł Loc-Earn, ubieraj się,