Armand uklęknął przy łóżku, modlił się przez chwil kilka, następnie wstawszy, przymknął zmarłe powieki. Podszedłszy ku drzwiom, zadzwonił.
Pani Angot przybiegła z pośpiechem.
— Hrabina de Randal zakończyła życie, rzekł do niej; ja zajmę się pogrzebem, który pragnę aby się odbył ze wspaniałością, godną stanowiska, jakie zmarła zajmowała. Dwaj księża będą czuwali przy niej tej nocy. Na koszta pogrzebu proszę, chciej pani to przyjąć odemnie.
Tu pan de Grandlieu, podał bilet pięćsetfrankowy olśnionej i osłupiałej taką szczodrością kobiecie.
— Trzeba pomyśleć o dziecku, mówił dalej. Czy mogłabyś mi pani mamkę dostarczyć?
— Najchętniej. Mam nawet jedną u siebie w domu.
— Akt urodzenia został sporządzonym?
— Nie jeszcze. Nie miałam czasu zająć się tem od rana. Zresztą, nie znam nazwiska rodziców dziecięcia.
— Pojadę z panią jutro do mera, zabrawszy potrzebne dokumenty dla sporządzenia aktu, rzekł wicehrabia.
W godzinę później przybyła mamka, dostarczona przez panią Angot, a pan de Grandlieu, zabrawszy ją wraz z niemowlęciem, umieścił w wygodnym apartamencie swego pałacu.
Tak więc, jednej i tej samej nocy, prawie o jednej godzinie, przyszło na świat dwoje dzieci na bulwarze Batignolles, w zakładzie pani Angot, syn Henryki d’Auberive i córka hrabiny de Randal, i oboje tegoż samego dnia ów dom opuściło.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/156
Ta strona została przepisana.