nawet dosłyszeć rozmowę. Nieuwierzysz, mistrzu, jakie to zabawne!
— Idę tam. Wy obaj możecie wracać do Paryża. Nie potrzebuję was obecnie.
— Dam ci jednak przestrogę, rzekł Sariol. Skoro się znajdziesz sam na sam z tą starą kobietą, strzeż swoich oczu, wydrapać ci je gotowa. Straszna scena nastąpi, uprzedzam!
Robert, wzruszywszy ramionami, począł wchodzić na facjatkę, i otworzył drzwi do izby, gdzie znajdowała się Urszula wraz z Limassouem.
Biedna kobieta tak się zmieniła, że Loc-Earn zaledwie ją poznał. Od czterech dni nic nie jadła, mimo że obfity zapas żywności był dla niej dostarczonym. Płakała bezustannie i sypiała, siedząc na krześle, nie chcąc się na łóżko położyć. Oczy jej zapadły, ciągłe łzy wydrążyły bruzdy na jej policzkach, usta jej drżały i ręce.
W chwili otwarcia się drzwi Urszula sądząc, że Sariol wszedł, nie podniosła głowy, dopiero na słowa Limassou’a, „A! panie Robercie, nakoniec przybywasz“, zerwała się nagle, a odrzuciwszy w tył poruszeniem ręki zwoje siwych włosów, spadających jej w nieładzie na czoło, stanęła na przeciw przybyłego, groźnie weń spoglądając.
— Odejdź! zawołał na Limassou’a Robert.
Wspólnik Sariola wyszedł z pokoju.
— Ha! toś pan mnie kazał tu zamknąć? pytała Urszula głosem tłumionym przez łkanie.
— Ja, odparł Robert.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/159
Ta strona została przepisana.