musująccm a bardziej wonnem winem.
— No! jeśli musującem, to dobrze. Siadajmy.
Robert zadzwoni! na posługującego i oddał mu wypisaną kartę.
— Młodzieńcze! zawołał Sariol z powagą, przyniesiesz nam kałamarz, pióro i wszystko czego potrzeba do pisania, mamy coś tutaj zanotować. Widzisz, żem nie utracił bussoli, rzeki śmiejąc się do Roberta, gdy chłopiec zniknął za drzwiami. Dobre rachunki tworzą dobrych przyjaciół. Ja dziwną mam słabość do tego kawałka papieru. Jest to może dziwactwem z mej strony, ale co robić?
— Rzecz przyrzeczona, rzecz święta! odparł Loc-Earn; przy deserze kwit ci napisze i wierzaj, iż najgorętszem mojem pragnieniem jest, abyś co rychlej odebrał swoje trzysta tysięcy franków.
— Wierzę, ponieważ w tymże samym dniu, ty schwycisz dziesięć razy tyle. Jesteś nad wyraz przezornym, kochany hrabio! Posługujący przyniósł ostrygi wraz z dwiema butelkami Marcobrunner, z których Sariol wypił trzy części prawie. Po pierwszych łyżkach zupy się, smakując.
— Ależ do pioruna, nie szczędzili pieprzu, zawołał, pali w gardle, jak ogniem! Nic to jednak nie szkodzi, będzie czerń ugasić ów pożar, pomnożywszy liczbę butelek.
Półmiski wnoszono jedne po drugich wraz z omrożonemi flaszkami, w których gorące słońce południa złociło sok winny.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/172
Ta strona została przepisana.