— Bardzo chętnie, odparł Loc-Earn, zaraz i deser przyniosą. Za twoje zdrowie, baronie.
— Za twoje, hrabio.
Wniesiono desery, a przy nich dwie nowe butelki, zamrożonego Saint-Peray’a.
Sariol widocznie upojony winem, położył się na kobiercu, wyśpiewując jakąś gminną piosenkę przy poruszaniu w takt głową.
— Przynieś nam czarną kawę, likiery, owoce i cygara, a obok tego podaj rachunek, rzekł do posługującego Loc-Earn.
— Ale obecnie ja niewiem, ile panowie wypalą cygar i ile wypotrzebują likierów, odparł służący.
— Licz dziesięć małych kieliszków i cztery cygara.
— Dobrze, panie.
Tu wyszedł zdumiony poszeptując:
— A to kamienne głowy! W ich miejscu leżałbym już dawno pod stołem. Jeszcze wypiją dziesięć kieliszków, do czarta!
— Piszmy, wybąknął Sariol, po wyjściu chłopca, przerwawszy swoją piosenkę. Piszmy, na tym przyniesionym przezemnie papierze.
— Za chwilę, odparł Robert. Służący powróci, zapłacę mu, odejdzie i nie będzie nam już przeszkadzał.
— Nie będzie przeszkadzał? powtórzył Sariol z głupowatym uśmiechem. Nie będzie przeszkadzał, he! he!a no to dobrze.
I, rozciągnąwszy się na dywanie, podłożył ręce pod głowę, oczyma drzemiąc z pozoru, mimo że szeroko otwartemi wpatrywał się w zwierciadło, umieszczone na
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/174
Ta strona została przepisana.