Pan d’Auberive zauważył tego wieczora, iż jego kochany hrabia-sekretarz, czytał gazety mniej dobrze, niż zwykle i bardziej zastanawiał się nad długiemi politycznemi artykułami, z pominięciem dziennych wiadomości. Spostrzegłszy to, zwrócił uwagę Roberta, który usprawiedliwiał się silnym bólem głowy.
Wróciwszy do swego mieszkania, wcześnie udał się na spoczynek, źle jednak spał tej nocy. Straszne widzenia prześladowały go ciągle. Budził się co chwila i zrywał, widząc Sariola stojącego przy łóżku, to z twarzą obrzękłą od pijaństwa, to znów z obliczem zmienionem od działania trucizny, to śmiejącego się wstrząsającym i szyderczym śmiechem i wygrażającego mu zemstą.
Nad ranem przywidzenia ustąpiły i zasnął snem twardym.
Hałas przyspieszonych kroków nagle go przebudził. Józef, stary kamerdyner wbiegł przestraszony do pokoju.
— Panie hrabio, wołał, ach, panie hrabio!...
Nie mógł więcej mówić, zakrył twarz rękoma. Robert osłupiały ujrzał nagle zjawiające się po za Józefem straszne wcielenie prawa w osobie komisarza policji z przepasaną szarfą w towarzystwie dwóch agentów.
Komisarz zbliżył się do łóżka:
— Jesteś, rzekł, czyli raczej pragniesz uchodzić za hrabiego Loc-Earn!
— Jestem rzeczywiście hrabią Loc-Earn, odparł Robert, mogę to stwierdzić dowodami.
— Zostałeś skazanym w dniu trzecim grudnia 1847
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/179
Ta strona została przepisana.