roku, na trzy lata więzienia pod nazwiskiem Roberta Saulnier.
— To fałsz, wykrzyknął łotr, bledniejąc. Fałsz, jakaś straszna pomyłka. Jestem ofiarą błędu, potrzebującego wyjaśnienia.
— Będziesz się tłumaczył przed sędzią śledczym, któremu powierzono twą sprawę, mówił komisarz. Robercie Saulnier, aresztuję cię w imieniu prawa!
— Lecz panie, jam nie winien.
— Tem lepiej dla ciebie!
— Pozwól mi przynajmniej uniknąć hańby aresztowania w tym tak powszechnie szanowanym domu. Dozwól mi stawić się samemu przed sądem.
— To niepodobna, nie mogę tego uczynić.
— Stawię się, poręczam słowem honoru.
Komisarz uśmiechnął się dwuznacznie.
Jestem zgubiony! pomyślał Robert. Lecz kto mógł, mnie zdradzić, wszak Sariol umarł.
Machinalnie, jak człowiek rażony piorunem, zbierał się powoli, mimo to miał tyle przytomności że schował do kieszeni pugilares zawierający kilkanaście sztuk biletów bankowych, oszczędzonych ze swojej pensji sekretarza.
— Jestem gotów, rzekł, mogę jechać z panem, protestuję jednak najmocniej przeciw podobnemu nadużyciu; jakże to jest kompromitującem dla uczciwego człowieka; a zwróciwszy się do starego sługi: Do widzenia mój dobry Józefie. Nic nie mów panu d’Auberive o tym tyle opłakanym wypadku, wszystko się wyjaśni i wrócę tu za kilka godzin.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/180
Ta strona została przepisana.