Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/182

Ta strona została przepisana.

między kamieniami, żadne światło nie błyszczało w oknach wielkiego budynku.
— Czy pan d’Auberive żyje jeszcze? zapytał przybyły cichym głosem odźwiernego.
— Od lat trzech nasz pan spoczywa już w grobie, tknięty paraliżem mózgu; była odpowiedź.
— A jego córka?
— Młoda pani zamieszkała w klasztorze.
— W klasztorze w Paryżu, czy na prowincji?
— Co pana obchodzić to może?
— Mam ważne zlecenie do udzielenia pannie d’Auberive.
— Od kogo?
— Od jednego z przyjaciół jej rodziny.
— Powiedz pan temu przyjacielowi że panna d’Auberive dobrowolnie odłączyła się od świata, nie utrzymuje z nikim żadnych stosunków, chociażby interesa najważniejszemi być miały. Rozkazano mi to oznajmić każdemu.
— Jednakże...
— Dobranoc, przerwał odźwierny zamykając okienko.


Loc-Earn, gdyż zapewne poznali go czytelnicy, odszedł ze spuszczoną głową.
— Pomimo wszystkiego, muszę ją odnaleźć, wyszepnął, mam ją w swym ręku z przyczyny dziecka! Nie zawaham się przed niczem.
Nazajutrz rano udał się na wyspę Saint-Denis.