szkanie dla odźwiernego; po prawej stajnie i remizy, poprzedzone oszklonym budynkiem, pod którym służba omywała wspaniałą karetę, na wprost nakoniec wznosił się pałac, najbardziej arystokratyczna budowla, jaką można sobie wyobrazić, ze swym frontem ozdobionym herbami, z rzeźbionemi w dachu facjatami, wysokiemi na obu piętrach oknami, przed wejściem do którego rozścielały się kwiatowe trawniki i krzewy.
Lokaj w galowej łiberji składającej się z krótkich spodni i trzewików na srebrne klamry spinanych, rozmawiał z odźwiernym.
Spostrzegłszy przybyłą, zbliżył się ku niej i zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głowy.
Widocznie, iż zgnębiona powierzchowność Klotyldy, jej suknia zużyta i miejscami zabłocona, nieufność w nim wzbudziły.
— Co pani życzy? zapytał.
— Proszę pójść do markiza de Maucombe oznajmić mu, że hrabina de Randal prosi o chwilę rozmowy; odpowiedziała Klotylda drżącym zlekka głosem, w którym jednak przebijało się nawyknienie rozkazywania.
Na wyrazy: „hrabina de Randal,“ zuchwalec przybrał korniejszą fizjonomię, lecz jednocześnie błysnęła mu myśl, że takie pozorne hrabiny przywłaszczające sobie tytuł dla wciśnięcia się w głąb pałaców, nie są rzadkością na bruku Paryża.
— To, rzekł, należy do kamerdynera. Może pani hrabina raczy pójść ze mną.
Tu zwrócił się ku frontowi pałacu, przebiegł stopnie prowadzące do tegoż, wprowadził przybyłą do obszer-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/21
Ta strona została przepisana.