pamięcią, czy to jest sen straszny czy rzeczywistość?
— Otworzyć! powtórzył ów głos na zewnątrz, inaczej drzwi wyłamiemy!
— Nie wyłamujcie, na Boga, zabrzmiał głos Vignot’a, zrobicie mi szkodę mam klucz podwójny.
— Nie!... człowiek na mojem stanowisku nie idzie na galery! wyszepnął Gontran. Ginie, lecz z honorem!
To były jego ostatnio słowa, poczem huk dał się słyszeć, światło zabłysło, a przy jego przelotnym blasku Klotylda ujrzała stojącego z rewolwerem przyłożonym do skroni, swojego męża.
W oka mgnieniu pośród ciemności słychać było upadek ciężkiego ciała w pokoju napełnionym dymem. Upadkowi temu odpowiedział krzyk nieszczęśliwej kobiety.
Silne pchnięcie ramieniem wystarczyło do wysadzenia drzwi z zawias. Komisarz policji z agentami, właścicielem domu i dwunastoma żołnierzami, weszli do pokoju.
Agenci nieśli zapalone latarnie.
Komisarz zbliżył się do trupa, leżącego na podłodze z przestrzeloną czaszką, ściskającego jeszcze w ręku wypalony rewolwer, którym odebrał sobie życie.
— Czy to hrabia de Randal? zapytał Vgnot’a.
— Jest to mój były lokator, rzekł zapytany. W książce zapisałem go jako „Pana Gontrana,“ przedstawił mi bowiem papiery uregulowane na to nazwisko. To wystarczyło, ażeby być w porządku.
— Tak, panie komisarzu, rzekł jeden z agentów jest to rzeczywiście hrabia de Randal. Śledziliśmy go
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/26
Ta strona została przepisana.