— Jakież straszne życzenie! Ucałuj pani ją raczej.
Tu pani Angot podała matce tę drobną, wątłą istotę.
Pani de Randal ucałowawszy niemowlę, podsunęła mu pierś do pokarmienia. Niestety jednak, zgryzoty, jakie przebyła, wyczerpały w niej owo źródło życia. Pokarm nie ukazał się w piersi macierzyńskiej.
— Pokarmiemy je smoczkiem, mówiła kobieta. Zaraz go przysposobię dla tego małego łakomca, który zaledwie na świat przyszedł, a już woła o pożywienie.
— Pani, zapytała po chwili Klotylda głosem tak słabym, że zaledwie dźwięk jego dosłyszeć było można, czy mogłabym panią prosić o wyświadczenie mi pewnej przysługi?
— Przysługi? powtórzyła pani Angot, nie mogę odpowiedzieć tak lub nie, dopóki się nie dowiem, o co chodzi.
— Potrzebuję posłyszeć prawdę na zapytanie, jakie pani zadam. Jestem na śmierć skazaną. Czuję, że życie ze mnie uchodzi, siły mnie opuszczają. Czuję, że mogę umrzeć lada chwila. Potrzebuję więc mieć pewność w tym względzie. A ową pewność pani mi tylko dać możesz. Powiedz mi prawdę, żyć będę lub nie? Zaklinam!
— Ach! w jakże kłopotliwem położeniu stawiasz mnie pani, odparła zapytana. Czyż mogę wyrokować w tak ważnej sprawie? Któż z nas przyszłość odgadnąć jest w stanie? Widziałam chore blizkie śmierci, które jednak szczęśliwie wracały do życia.
— Tak, lecz ja do niego nie powrócę, wiesz o tem dobrze, mówiła pani de Randal. Chciej mnie tym
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/30
Ta strona została przepisana.