„Pan wice-hrabia de Grandlieu. We własnym pałacu. na przedmieściu Św. Honorjusza.“
— Skończyłam, wyrzekła zaledwie dosłyszanym głosem. był czas, nie zdołałabym napisać więcej.
— Teraz potrzeba wrzucić ten list do skrzynki pocztowej, nieprawdaż? pytała pani Angot.
— Nie... nie! potrzeba, go odnieść na miejsce i wrócić z odpowiedzią.
— A któż zapłaci posłańca?
Ręce Klotyldy przeźroczysto białe, na kołdrze spoczywały. Na jednym z palców lewej ręki błyszczała obrączką.
— Weź pani tę ślubną obrączkę i sprzedaj, wyyrzekła, to, co za nią dostaniesz, wystarczy na opłacenie dwóch kursów tego człowieka.
Pani Angot zdjęła bez skrupułu tę ostatnią pamiątkę z ręki umierającej.
— Zastąpię niemi pieniędzmi, odpowiedziała. W ciągu pięciu minut posłaniec przyniesie odpowiedź.
— Która godzina? pytała Klotylda.
— Ósma rano.
— O dziesiątej powrócić tu może. Na wszystko panią zaklinam niech się śpieszy. Tak mało chwil już mi pozostaje, a trzeba aby odpowiedź przy życiu mnie zastała.
— Bądź pani spokojną, nakażę mu pośpiech, zresztą, uważam, że nie znajdujesz się w takiem niebezpieczeństwie, jak zrazu sądziłam. Kto wie... Możesz pani powrócić jeszcze do zdrowia i życia.
Smutny uśmiech wybiegł na zbolałe usta Klotyldy.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/32
Ta strona została przepisana.