Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/42

Ta strona została przepisana.
VII.

Półtrzecia roku tak upłynęło.
Klotylda żyła spokojna, zrezygnowana z pozoru, niekiedy nawet uśmiechnięta, w samotnym ojcowskim pałacu na bulwarze Inwalidów.
Jeden, jedyny z odwiedzających przybywał tu teraz każdodziennie, wnosząc wraz z sobą niejaką rozrywkę w monotonną egzystencję dziewczyny. Był nim wice-hrabia de Grandlieu.
Panna de Maucombe przyjmowała go z widocznem zadowoleniem, z siostrzaną prawie życzliwością, uważając go jak brata.
Stary markiz cieszył się tem potajemnie i powtarzał:
— Owa gwałtowna miłość dzieciństwem była, jak widzę. Wyobrażnia Klotyldy działała tu więcej niż serce. Nie myśli już o owym hrabim de Randal. Przekonywa się, że z pomiędzy wszystkich, wice-hrabia de Grandlieu najbardziej zasługuje na jej względy.
Starzec mylił się srodze.
Dziewczę zaprzysięgło pozostać wiernem swojej miłości i dotrzymała przyrzeczenia.
Ceniąc zbyt wiele swą godność osobistą, nie widywała się wcale z Gontranem, nie starała się potajemnie z nim widzieć, utrzymywała z nim jednak nieprzerwaną korespondencję za pomocą swej pokojówki.
Objaśniona co do praw swoich przez hrabiego de Randal, czekała.
Nadeszła chwila nareszcie, w której mogła działać samowolnie i rozstrzygnąć o swojej przyszłości.
W wigilię dnia, w którym ukończyć miała dwu-