do jej rozporządzenia. Pokażę go panu, a jestem pewną, że ci się podoba.
Pokój pani Angot był tak umeblowanym jak jej salon, lecz w braku czegoś lepszego i na tem poprzestać było można.
— Jakże pan znajduje ten gabinet? zapytała.
— Przyjąłbym go w ostatnim razie. Warunki pani?
— Życzysz pan zapłacić jednorazowo?
— Wszystko mi jedno, jeżeli to jest dla pani wygodnem.
— A zatem... pięćset franków.
— Przystaję.
Pani Angot zacisnęła usta w milczeniu.
— Czemuż, pomyślała, nie zażądałam dwa razy tyle, zapłaciłby mi niezawodnie. A zwróciwszy się ku przybyłemu:
— Kiedyż pan przyprowadzisz mi tę osobę? zapytała.
— Prawdopodobnie jutro wieczorem, pomiędzy szóstą a ósmą.
— Wszystko będzie gotowem na jej przyjęcie.
— Rzecz jasna, odrzekł przybyły, iż w jakichkolwiekbądź okolicznościach, gdyby traf dozwolił pani spotkać pomienioną osobę lub mnie samego, zostaniemy na zawsze nieznanemi dla pani.
— Ma się rozumieć । Skoro która z klientek mój dom opuści, nie znam jej wcale. Jest to niewzruszoną zasadą mego postępowania.
— Ułożone więc. Do jutra, pani.
— Przepraszam, jedno słowo.
Nieznajomy zatrzymał się w progu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/51
Ta strona została przepisana.