— Przybywające tu do mnie klientki, mówiła pani Angot. płacą mi zwykle naprzód, zaraz po zawartej umowie, połowę przynajmniej ugodzonej sumy. Jest to warunek ogólnie przezemnie przyjęty.
— Warunek, świadczący o wielkiej przezorności pani, odrzekł nieznajomy z ironicznym uśmiechem. Zgadzam się na to. i otóż nie połowę, ale wszystko gotów jestem zapłacić.
To mówiąc, dobył z pugilaresu bilet pięciuset frankowy i wręczył go pani Angot.
— Mamże napisać pokwitowanie? zapytała, chwytając chciwie ów papier.
— Nie ma potrzeby, ufam pani.
To powiedziawszy, wyszedł, ukłoniwszy się z lekka.
Pani Angot odprowadziła go aż do wschodów z bezustannemi pokłonami, gdy był na dole, kłaniała się jeszcze.
— Pięćset franków! wołała rozpromieniona, wróciwszy do swego pokoju. Pięćset franków! i to jednorazowo. Ha! ha! nie o lada sprawę, jak widzę, tu chodzi.
Roześmiała się zadowolona i schowała starannie ow bilet.
Nazajutrz wieczorem, podczas gdy Klotylda de Randal wracała pieszo z pałacu markiza, przemoknięta, z sił wyczerpana, umierająca prawie, dwukonny fiakr zatrzymał się przed domem Vignot’a, na bulwarze Batignolles.
Pani Angot, czatująca w oknie od godziny, poznała owego nieznajomego, który podawszy rękę wysiadającej z fiakra kobiecie, wszedł wraz z nią w głąb domu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/52
Ta strona została przepisana.