Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Posłuszny wygłoszonemu żądaniu, mężczyzna wyszedł z pokoju.
Henryka, odrzuciła, woalkę.
Pani Angot cofnęła się zdumiona.

IX.

Spodziewała się ujrzeć przed sobą kobietę, a nagle znalazła się wobec młodego dziewczęcia, prawie jeszcze, dziecka.
Henryka miała zaledwie lat siedmnaście, a wydawała się być młodszą jeszcze z przyczyny delikatnych rysów twarzy i jasno blond włosów.
Trudno byłoby odnaleźć postać bardziej uroczą nad piękne to dziewczę, z wyrazem nieokreślonej łagodności w lazurowem spojrzeniu i wdziękiem, pociągającym w calem obliczu.
— Ho! ho! pomyślała pani Angot, ów pan Robert znalazłby się w nielada kłopocie, gdyby policja wdała się w tę sprawę. Lecz to ranie nie obchodzi, pełnię mój obowiązek, jestem w porządku.
Po ukończonej rozmowie pomiędzy dwiema kobietami, Robert zapukał do drzwi i wszedł za udzielonem sobie pozwoleniem.
— Moje drogie dziecię, rzekł, przystępując do Henryki, powierzam cię opiece tej pani. Możesz jej ufać w zupełności. Bądź dobrej myśli. A teraz żegnam cię, czyli raczej do widzenia.
— Odchodzisz, szepnęła z niepokojem.
— Muszę. Wszak wiesz, że moja obecność jest tam nieodwołalnie potrzebną. Zatrwożonoby się, nie widząc