nem, przeszedłszy dziedziniec, zaczął wstępować na wschody.
W chwili, gdy wchodził w przysionek, stary służący, rozbudzony z drzemki, zerwał się szybko i z poufałością właściwą starym sługom:
— A! panie hrabio, zawołał, otóż przybywasz nareszcie. Pan d’Auberive oczekuje cię niecierpliwie. Bardziej jest dziś cierpiącym niż zwykle. Niespokojny, rozirytowany, gniewa się bezustannie. Po trzykroć dzwonił już na mnie, aby zapytać czyli pan hrabia nie powrócił. Nie mało ztąd ucierpiałem.
— Mimo to wszystko, drzemałeś spokojnie, jak widzę, mój dobry Józefie, rzekł Robert, z właściwym sobie ironicznym uśmiechem.
— Przeciwnie! myli się pan hrabia, nie spałem, odparł służący, chwilowo tylko oczy zamknąłem.
— Mniejsza o to... twój wiek upoważnia cię do spoczynku. Idę do pana d’Auberive, a ty śpij dalej.
To mówiąc, Robert zwrócił się na lewo przysionka, otworzył drzwi, minął przedpokój, następnie salon, wspaniale gobelinami przystrojony, którego plafon w kształcie kopuły, po królewsku zdobny freskami, świadczył o pracy jednego z najsławniejszych malarzów, nieśmiertelnego Le Suer’a, minął drugi mniejszy salon, również bogato przybrany i wszedł do sypialni, oświetlonej lampą i szeroko płonącem na kominku ogniskiem.
Przed owym gorejącym stosem ognia siedział, a raczej leżał, starzec na szeslongu, we flanelowy czerwony szlafrok odziany.
Przez zielony abażur lampy, stojącej na stoliku,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/57
Ta strona została przepisana.