Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Kto jesteś?
— Jestem Sariol. Ha! ha! sam we własnej osobie.

XI.

— Sariol! powtórzył Robert, uderzając z gniewem nogą o ziemie. Zkąd ty tu?
— Na bulwar Batignolles, zdaje się, każdemu przyjść wolno.
— Opuściłeś więc polecone ci stanowisko?
— Jak widzisz.
— Lecz, wszystko natenczas stracone!
— Nic nie stracone, upewniam. Mam inną myśl, wszelkie środki ostrożności zostały naprzód przedsięwziętemi przezemnie i dobrze skombinowaneini. Bądź o to spokojnym.
— Jakiż powód znagłił cię do przybycia tutaj?
— Chciąłem pomówić z tobą.
— Nie mogłaż być odłożoną ta rozmowa?
— Zdaje się, że nie, skoro przyszedłem. Jest to dla ciebie szczęśliwy zbieg okoliczności, inaczej albowiem wpadłbyś po samą głowę w gniazdo os, z którego trudno byłoby ci się wydobyć.
— Co to ma znaczyć? Dla czego przed chwilą ostrzegałeś mnie, abym nie wchodził?
— Dla tego, że policja w tym domu.
— Policja? powtórzył Robert zmieszany.
— Tak, mój przyjacielu. Komisarz, agenci, żołnierze w całym komplecie. Uspokój się jednak, mój mistrzu, ciebie to nie dotyczą — bynajmmej. Chodzi tu o pewną osobistość, którą pochwycić pragnęli, a która nie mając