małżeństwo z miljonową dziedziczką. Brawo! gruba to sprawa. Winszuję! Prowadziłeś ją ręką doświadczonego mistrza. Jesteś przezornym, lecz nadto skąpym i samolubnym, hojniejszym być trzeba tam, gdzie w grę wchodzą miljony. A zatem zysk na połowę, mój towarzyszu! Zostaniesz wkrótce panem wielkiego majątku, bardzo to pięknie, lecz pomyśl jednocześnie o nim i dla mnie zarówno. Jasne to mniemam i kategoryczne.
Wygłosiwszy ów monolog z widocznem zadowoleniem, Sariol umilkł zdyszany, aby wychylić szklankę wina.
— Skończyłeś? zapytał Robert.
— Zdaje się.
— A zatem powiem ci, mój biedny Sariolu, że jesteś szalonym, nie chcąc powiedzieć żeś głupim.
— Tak sądzisz?
— Niezaprzeczenie. Owe miljony, z których połowę żądasz dla siebie, zależą od małżeństwa, które jedynie dać mi je może, nieprawdaż?
— Tak jest.
— Małżeństwo to zawartem jeszcze nie zostało.
— Tak, ale przyjdzie do skutku prędzej, czy później.
— Kto wie? Przyszłość nie od nas zależy. A nawet w przypuszczeniu, że to się spełni kiedyś, ów dzień jest może bardzo dalekim!
— Jakaż przeszkoda mogłaby istnieć w tym razie?
— Potrzeba czekać na zgon ojca.
— Dlaczego?
— Ponieważ za życia nie dałby swego zezwolenia. Lecz ułożyłeś sprawę w ten sposób, że zmusić go możesz?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/71
Ta strona została przepisana.