Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Niepotrzebne.
— Gniewasz się? lecz to przeminie. Co znaczy sto tysięcy talarów dla człowieka, który pochwyci miliony? Powinienem był żądać dwa razy tyle, wszak rzekło się słowo. Sporządzimy ów akt co rychlej, nie odkładając, na stemplowym papierze, jak przynależy, a zanim to nastąpi, pragnę ci wyświadczyć małą przysługę.
Robert spojrzał nieufnie na mówiącego.
— Prawdziwą przysługę, mówił dalej Sariol, za którą nic nie żądam. Mogę dostarczyć mamkę wyborową dla twego spadkobiercy. Jest to żona pewnego rybaka z wyspy Saint-Denis, mego przyjaciela. Ma lat dwadzieścia, zdrowa i świeża, jak pączek róży. Malec będzie karmiony jak książę! Powinieneś dbać o niego, bo przezeń tylko na matkę wpływ mieć możesz. Zaprowadzę cię do tych rybaków, gdy zechcesz.
— Odłóżmy to na później.
— Jak ci się podoba.
Powyższa rozmowa, prowadzona pomiędzy dwoma mężczyznami, siedzącymi za stołem w tej knajpie, ukończyła się nareszcie. Mówiąc wiele, Sariol jadł i pił z apetytem. Butelki wypróżnionemi zostały. Wszystkie potrawy ze stołu zniknęły.
Po zapłaceniu rachunku, Robert wraz z towarzyszem szedł ku bulwarowi Batignolles tą samą drogą, jaką przybyli.
W pobliżu domu, zamieszkałego przez panią Angot, dwaj owi nocni awanturnicy przeszli w poprzek ulicę, ażeby się znaleźć naprzeciw wspomnianego budynku.

światło przyćmionej lampy słabo połyskiwało przez