Na zewnętrznej stronie wyż wspomnionej kamienicy zdawał się ciążyć jakby rodzaj trądu.
Otynkowanie poodpadało z niej kawałkami. Okiennice i żaluzje różnego kształtu i koloru, pozakupywane widocznie w składach rupieci, trzymały się zaledwie w oknach, nieregularnie porozmieszczanych.
Właściciel domu, gruby mężczyzna, nazwiskiem Vignot, inaczej nie wiadomo z jakiej przyczyny „Sznurem“ przezwany, zajmował parter tegoż. Utrzymywał on tu kawiarnię podejrzanego rodzaju, której klientela rekrutowała się przeważnie z pomiędzy wypomadowanych „Alfonsów,“ uczęszczających na baliki pod „Królową Blanką.“
Jeżeli godzi się wierzyć głosowi publiki, Vignot łączył do owej profesji różne rodzaje mało zaszczytu przynoszących mu zajęć. By zaś odsunąć od siebie uwagę policji, oddawał tejże niejednokrotnie nader ważne usługi, co zamykało jej oczy w pewnej mierze na jego sprawki.
Pod oknami pierwszego piętra, na murze tej kamienicy, umocowanym był obraz na drzewie olejno malowany, z którego deszcz, słońce i kurzawa, niezdołały jeszcze zetrzeć barw jaskrawych. Obraz ten, którego twórca może niestety śnił niegdyś o sławie, przedstawiał kobietę w żółtym kapeluszu z piórami, w sukni różowej, dekoltowanej, z błękitną przepaską, obejmującą z wdziękiem w ramiona pyzate niemowlę.
Poniżej widniała tabliczka, na której wypisane była nazwisko:
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/8
Ta strona została przepisana.