hrabiego Loc-Earn, wytłómacz się, przeproś go najuniżeniej, i wprowadź tu, wprowadź natychmiast!
Kamerdyner wyszedł z pospiechem.
— Mamże pozostać tu, ojcze? zapytała Henryka.
— Owszem, proszę cię o to. Sądzę, że będzie ci przyjemnie poznać syna mego starego przyjaciela.
— Przyjemnie, w rzeczy samej, wszystko jest dla mnie przyjemnem, co może mi sprawiać jakąkolwiek rozrywkę, zcicha odpowiedziało dziewczę.
Jednocześnie drzwi się otwarły i stary sługa wygłosił: Pan hrabia de Loc-Earn!
Przybyły, którego czytelnicy dobrze już znają, podszedł najswobodniej do pana d’Auberive, a złożywszy mu ukłon głęboki, zwrócił się, pochylając głowę przed Henryką.
— A! panie hrabio, którego nazwisko przywodzi mi na pamięć tyle drogich wspomnień, witaj nam, witaj! wołał starzec. Uściśnij mą lewą rękę, jest to ręka przyjaciela. Przeklęty paraliż nie pozwala mi podać ci prawej, tej którą twój ojciec ściskał tak często. Biedny Tristan! zdaje mi się, że widzę go jeszcze! Jesteś do niego podobnym!... też same rysy twarzy, tak! Wiele mi go przypominasz!
— Wszyscy mi to przyznają, rzekł Robert, ściskając z poszanowaniem lewą rękę starca. W mego to ojca imieniu, jako i własnem mem, panie, składam podziękę za tak serdeczne przyjęcie. Wierzaj, iż wdzięcznym ci pozostanę, o! bardziej wdzięcznym, niż to wyrazić zdołam słowami.
— Jeżeli który z nas winien wdzięczność drugiemu
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/82
Ta strona została przepisana.