umieszczone w niej papiery.
Każdy z owych dowodów świadczył o wzorowym charakterze tego młodego człowieka i nieskażonej jego moralności.
Bardziej niż zwykle zdenerwowany, spędził pan d’Auberive noc bezsennie. Podniecony jego umysł pracował nad wytworzeniem wielkiego projektu. Aby wszelako ów projekt urzeczywistnić było można, potrzeba było do tego zezwolenia Roberta.
— Jak mu to przedstawić, aby nie trafić na odmowę z jego strony? zapytywał pan d’Auberive sam siebie. W jaki sposób nakłonić go, ażeby się zgodził na moje uwagi? Jeżeli mi się to nie uda, wszystko stracone! Skoro odpowie przecząco, niepodobna mi go będzie przekonać. Poznałem go dobrze. Nie mógłbym poznać lepiej, żyjąc z nim nawet przez czas długi. Łatwiej byłoby zgiąć sztabę żelazną, niźli nakłonić tego człowieka.
Po owej nocy bezsennej nadszedł spokojniejszy poranek.
Około godziny drugiej w południe, stary kamerdyner otworzył drzwi sypialni starca oznajmując:
— Pan hrabia de Loc-Earn!
— Moje drogie dziecię, rzeki czule pan d’Auberive, po uściśnieniu ręki młodego człowieka, od wczoraj myślę o tobie, myślę bezustannie. Czy wiesz, że sprowadziłeś mi noc bezsenna?
— Ach! zawołał Robert, jakąż mi przykrość to sprawia! Racz pan wybaczyć tę pomimowolną winę z mej strony. Jestem przekonany, iż wywołane przezemnie
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/90
Ta strona została przepisana.