tności, jakie kiełkowały w tym człowieku od lat młodocianych, czając, iż z dniem każdym coraz mu ciężej przebywać w dusznej atmosferze prowincjonalnej, gdzie najbardziej nawet zręczni awanturnicy nie znajdują dla siebie właściwego pola do działania, postanowił opuścić owe zakąty.
Czytając z upodobaniem „Gazetę sądową,“ śledził w niej pilnie szczegóły postępowania tych „rycerzy przemysłu”, postanowiwszy nietylko pójść w ich ślady, ale unikać szkopułów o jakie najbardziej z nich zręczni potknęli się, zginąwszy w tak zwanej „szóstej Izbie.”
Marzył on o wielkiej scenie wśród świata, godnej siebie, a tym wielkim dla niego teatrem mógł być jedynie Paryż. Chciał jednak przedstawić się tam świetnie, olśnić głupich za pierwszem ukazaniem się, wiedząc dobrze, że tylko tym sposobem wstęp do dalszego rozwinięcia swych planów mógł sobie utorować.
Myśl o przybyciu do Paryża jak nędzarz, źle ubranym, bez grosza w kieszeni, w powykrzywianem obuwiu, wstrętem go napawała. Na to wszystko potrzeba było pieniędzy, i to pokaźnej sumy, a nie kilku luidorów, zabranych z kasy pryncypała.
Zkąd wziąć tę sumę?... Gdzie ją odnaleźć bez narażenia się na niebezpieczeństwo schwytania przy spełnionem przekroczeniu?
Okoliczności przyszły mu z pomocą.
Pewne, nader ważne dowody, zachowane w tece notarjusza, u którego Robert pracował, mogły rozciąć węzeł nader zawiłego procesu. Powyższe papiery, przedstawione na posiedzeniu sądowem, stanowiły o przy-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/98
Ta strona została przepisana.