Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/10

Ta strona została przepisana.

panu oznajmić że dziś już 10 Stycznia, a pan opóźnił się o dziesięć dni w zapłacie.
Jerzy wzruszył ramionami.
— Ach! jak on mnie nudzi ten ów jegomość, zawołał, głupie dziesięć dni opóźnienia, i cóż to znaczy? Wyniosę się ztąd, na honor! Jak on nie wstydzi się wołać tak natarczywie o pieniądze? Jest właścicielem domu, a więc jest bogatym. Niepotrzebuje aby mu płacono. Wszak to logiczne, nieprawdaż Walenty?
— Logiczne? tak, mruknął służący, nie zdając się jednak być przekonanym. Czy pan będzie jadł w domu śniadanie? zapytał po chwili.
— Ma się rozumieć. Pójdziesz za kupnem wszystkiego co trzeba. Podaj mi papier i ołówek, napiszę notatkę. I Tréjan, pisząc, głośno powtarzał: Przyniesiesz mi pół funta małych raków morskich, lecz wybierz co największe; pół funta pasztetu ze zwierzyny, pieczoną kuropatwę, kasztanów w cukrze osmażonych. Następnie weź butelkę Château-Yquem i butelkę starego koniaku za luidora. W składzie Grand Hotel weźmiesz pudełko cukierków za sześćdziesiąt pięć centymów, ale ciemnych czekoladowych. Lubię jasne, blond barwy, ale jedynie na główkach kobiecych. Wracając, zapłacisz rachunek węglarzowi i każesz mu przywieźć za sobą dwieście pięćdziesiąt kilogramów węgla, na kredyt rozumiesz?
— Rozumiem, odrzekł Walenty.
— Bierz dziesięć luidorów i biegnij. Daję ci trzy kwadranse czasu na załatwienie tych sprawunków.
— Mam wrócić za trzy kwadranse, ależ to niepo-