— Był rzeczywistym przez lat kilka, lecz oto fakta. Sięgnąwszy w głąb mej pamięci, widzę się małym chłopięciem, wychowującym się na wsi pod opieką dobrych ludzi, o których mniemałem, że to są moi rodzice. Mieli oni drugie dziecko, chłopczyka w moim wieku, którego uważałem za brata.
— Jak daleko mieszkali od Paryża? zapytał Croix- Dieu.
— Mniej więcej mil dwadzieścia.
— I długo trwał ten twój pobyt na wsi?
— Miałem lat siedem, gdy jakiś nieznany mężczyzna, którego przed tem nigdy nie widziałem, przybył aby mnie z sobą zabrać do Paryża.
— Wybacz, że ci przerywam. Podczas, gdy byłeś u tych dobrych ludzi, czy nikt cię nie odwiedzał?
— Nikt, prócz jakiejś damy, która po kilkakrotnie przyjeżdżała przywożąc mi podarunki. Pieściła mnie tkliwie, całowała i bardzo przy tem płakała.
— I nie pytałeś nigdy kto mogła być ta kobieta?
— Później dopiero, gdym podrósł, przyszło mi na myśl że to mogła być moja matka.
— Jakże ona ci się przedstawia w twoich młodocianych wspomnieniach?
— Nie zbyt wyraźnie. Dziś jestem pewien, iżbym jej wcale nie poznał. Pamiętam tylko tyle, iż była bladą, wysmukłą blondynką, zawsze czarno ubraną; wyglądała na bardzo młodą kobietę i zdawała się należeć do zupełnie innej sfery łudzi od tych, między którymi wychowywałem się.
— Mówiłeś, że jakiś obcy mężczyzna zabrał cię ze
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/100
Ta strona została przepisana.