Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/105

Ta strona została przepisana.

za dłuższy czas jednak poręczać nie mogę, wszak zdaje mi się, że niepodobna ażeby osoba, widocznie bardzo bogata, która się panem od jego lat dziecięcych zajmuje i wyrobiła ci tak znakomite w świecie stanowisko, miała kiedyś o tobie zapomnieć. Przypuszczenia te jakkolwiek na logicznej osnute podstawie, nie zdołają zastąpić pewności, to prawda. Sądzę wszelako, że niepotrzebujesz pan spoglądać w przyszłość z obawą. A teraz, czy pozwolisz udzielić sobą dobrą, przyjacielską radę?
— Najchętniej.
— Jeśli pan zechcesz zastosować się do niej, unikniesz wszelkiej szkodliwej dla ciebie ewentualności. W obecnem swem położeniu, będziesz miał ze strony tych osób zwróconą na siebie uwagę. Jesteś młodym, powaby wesołego życia pociągać cię będą ku sobie. Siedmdziesiąt dwa tysiące franków rocznie do rozporządzenia, są ogromną sumą. Możesz żyć dostatnio, a nawet świetnie, okazale, wydając połowę. Odkładaj resztę na wszelki wypadek, złóż to w moje ręce, upoważnij mnie do umieszczenia tego na jakiej pewnej lokacji, a gdyby po upływie lat kilku obecna pensja przestała ci być nadsyłaną, utworzysz sobie skromny kapitał jaki pozwoli ci żyć bez trwogi o dalszą swą egzystencję.
Przyznając wysoką przezorność słowom pana F., przyrzekłem mu jeśli nie w zupełności zastosować się do jego rady, to w każdym razie mieć ją w pamięci. Schowawszy owe sześć banknotów do kieszeni i podpisawszy pokwitowanie z odbioru obecnem mojem nazwiskiem San-Rémo, pożegnałem notarjusza chcąc odejść. Zatrzymał mnie.