— Jeszcze słowo, rzekł, panie markizie. Owa osoba nieznana, a tyle dla ciebie życzliwa, niechcąc ażebyś ze spokojnego, regularnego życia w kolegium nagle przerzuconym został w hałaśliwą wrzawę wielkich hotelów, gdziebyś zmuszonym był stykać się z różnego rodzaju awanturnikami, wynajęła dla ciebie umeblowane mieszkanie. Jest to mała antresola, przy ulicy de Provence, skromnie, lecz z gustem urządzona. Oto adres, kwit, z opłaconego za trzy miesiące komornego i klucz od wspomnionego mieszkania. Służący, za którego uczciwość poręczyć mogę, stawi się dziś wieczorem na twoje rozkazy. Jest to chłopiec inteligentny, obeznany ze szczegółami potrzeb domowego życia w Paryżu, wskaże ci on dostarczycieli jacy nie wyzyskają twego niedoświadczenia. Gdybym ja sam panie, mógł ci być w czemkolwiek pożytecznym, przyjdź, proszę cię, rozporządzaj mną, a znajdziesz mnie zawsze gotowym na swoje usługi.
Pożegnawszy tyle uprzejmego notarjusza, udałem się do niego mieszkania przy ulicy de Provence, zapytując sam siebie, czy marzę lub śnię na jawie?
— Rzeczywiście! zawołał baron, trudno uwierzyć w to, co mi opowiadasz! Z jakże wysoką delikatnością uczucia wszystko tu ułożono i przewidziano! Ręka i serce matki w tych szczegółach odgadywać się dają.
— Matki! powtórzył Andrzej cicho i smutno, jak gdyby mówił do siebie. Matki!
— Tak, i dobrej matki, dodał Croix-Dieu.
— Dla czego „dobrej?“ Powiedz baronie raczej „bogatej.“ Gdyby była dobrą ta moja matka i prawdziwie mnie kochała, dozwoliłaby mi się poznać.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/106
Ta strona została przepisana.