— Począłeś o bawiaćsię, nieprawdaż, pytał Croix-Dieu.
— Tak, odrzekł San-Rémo, jakaś nieokreślona trwoga mną zawładnęła. Po chwili milczenia pan F. uścisnął powtórnie mą ręką mówiąc:
— Odwagi młodzieńcze, odwagi!
— Co się stało? zawołałem.
— Ha! drogi mój kliencie, zmuszony ci jestem powiedzieć, iż nic dla ciebie nie otrzymałem.
Był to cios straszny. Zachwiałem się i czułem, żem pobladł.
— Odwagi! powtórzył notarjusz, nie dopuszczajmy rozpaczy. Być może, przyczyną pomienionej zwłoki w przesyłce jest tylko opóźnienie.
— Tak pan sądzisz? odparłem żywo, chwytając się tej ostatniej nitki nadziei.
— Nic nie wiem, wyrzekł, bo i zkądże mógłbym coś wiedzieć? Przypuszczam tylko jakieś chwilowe roztargnienie.
— Nic pan więc dla mnie nie posiadasz w swej kasie, z czego mógłbyś mi coś udzielić jako zaliczkę?
— Nie, ponieważ od dwóch lat pieniądze przybywały co dwanaście miesięcy.
— A w ostatnich czasach?
— Na dwa, lub trzy dni przed każdym pierwszym dniem miesiąca, a niekiedy w wigilię dnia tego. Spodziewałem się, iż może nadejdą dziś rano. Kto wie czy nie nadeszlą ich w dniu jutrzejszym?
Potrząsnąłem głową.
— Nie liczę na to, wyjąknąłem zmieszany. Lecz w
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/109
Ta strona została przepisana.
XVII.