Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

słaniając twarz rękoma. Dobywasz z głębi duszy to, coby się ukryć pragnęło przed sobą samym. Czyliż posiadasz dar podwójnego widzenia?
— Nie! jedynie tylko doświadczenie, odpowiedział śmiejąc się Croix-Dieu. Obserwuję i patrzeć umiem.
— Któż jednak tobie powiedział?
— Że jesteś szalenie zakochanym w pani de Grandlieu?...
— Tak. — Kto mi powiedział? Ty sam.
— Ja? w jaki sposób, kiedy?
— O! jakże jesteś naiwnym, drogi mój chłopcze! Codziennie, nie zbyt starannie ukryty w swoim powozie stawasz całemi godzinami przed pałacem Grandlieu, wyczekując na wyjazd wicehrabiny, za którą jak cień biegniesz do Bulońskiego lasku. Prócz tego, co wieczór ponawiasz tenże sam manewr, śledząc tę młodą kobietę, czyli mąż jedzie z nią do teatru, gdzie następnie pożerasz ją oczyma z głębi swej loży i zdumiewasz się potem jeśli ktoś czyta w twem sercu? Wszakże to jawne, na Boga! Żeś zakochany nie dziwna, lecz cię uprzedzam, że twoja miłość djabelnie jest kompromitującą.
Andrzej, siedząc z opuszczoną głową, podniósł ją nagle.
— Wiesz zatem wszystko, baronie, rzekł, wszystko odgadłeś i zrozumiałeś, dla czego więc powstrzymałeś mnie od spełnienia samobójstwa? Czyż zdaje ci się, że w takich warunkach żyć mogę?
— Jak najlepiej.
— W jakim celu, z jaką nadzieją?