miesięcznie sto franków, lecz przyjeżdżała tamże powozem, uprzężonym w konia pół krwi, wartującego najmniej dwieście luidorów.
Andrzej San-Rémo, upodobawszy sobie ową osóbkę, zajmował się nią przez parę tygodni, a następnie, pozostał i na dłużej jej protektorem.
W świecie paryzkiej młodzieży, jak zresztą wszędzie, znajdujemy niestety wielu idjotów, z monoklem w oku, gardenią w butonierce, nie mających dosyć energji do oparcia się miłostkom tego rodzaju, wyczerpującym w przerażający sposób ich kieszenie. Do ich liczby należał Andrzej San-Rémo.
W pewien czerwcowy wieczór, w świeżo otwartym teatrze Ménus-Plaisirs, zawieszono przedstawienia pod pozorem choroby jednego z głównych aktorów, rzeczywiście zaś z przyczyny braku widzów, jakich odstraszały panujące w tej porze roku upały. Panna Formoza, pragnąc przyjemnie spędzić czas wolny od występów, wygłosiła rozkaz młodemu markizowi:
— Pojedziemy dziś na obiad do restauracji pod „Czerwonym Młynem“ po obiedzie udamy się do cyrku, a z cyrku do Mabil’u. Zbiera się tam dziś wyższe towarzystwo.
Jakoż około ósmej wieczorem Andrzej z ową pseudo-aktorką, obiadowali we dwoje w restauracyjnym gabinecie przy ulicy d’Anui, a podczas obiadu dla urozmaicenia sprzeczali się z sobą.
Po dniu nadzwyczaj gorącym, nadszedł wieczór zapowiadający burzę. Powietrze przesycone elektrycznością, źle oddziaływało na nerwy Formozy. Drażniły ją
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/117
Ta strona została przepisana.