danych przez współtowarzysze w Jerzemu, tworzyły jedyne upiększenie pracowni.
Manekin na sprężynach wyginał się w dziwnej pozie obok stalug, na których opartym był jakiś świeżo rozpoczęty rodzajowy obrazek. Nieco dalej w pobliżu ramy w murze oszklonej, stała druga staluga cała płótnem zielonem nakryta. Kilka krzeseł flamandzkich pokrytych korduańską skórą, ze złoconemi poręczami stały rozrzucone tu i owdzie. Doliczywszy wielki piec, stoliczek, na którym Jerzy zwykle jadał, drugi mały stolik do palet i pędzli, kilka stolików dębowych rzeźbionych i wielki fotel w stylu Ludwika XII, a nasz opis będzie tak dokładnym, jak protokół komornika przybywającego dla zajęcia mebli jakiemu niewypłacalnemu dłużnikowi.
Jerzy Trejan, siedząc w swym wielkim fotelu z nogami, o piec opartemi, puszczał kłęby dymu z cygara.
Na jego twarzy widocznem było jakieś wewnętrzne niezadowolenie. Nagle, głęboka zmarszczka zawidniała na jego czole pomiędzy brwiami, poruszył się na krześle i wyszepnął.
— A! jak bolesno pomyśleć, iż są bogaci ludzie na świecie, że istnieją milionerzy! i że gdyby mój szanowny ojciec, hrabia Filip Henryk de Tréjan nie był roztrwonił majątku z kobietami, ja byłbym dziś jednym z takich milionerów! Ach! niech pioruny spalą los taki!
Wejście służącego przerwało ów gniewny monolog.
Walenty nic nie zapomniał. Przyniósł wszystko do najdrobniejszych szczegółów. Podczas gdy Jerzy otwierał