powrócił. Wysiadając spostrzegł żywe światło błyszczące przez szyby okien pałacu.
— Kto u mnie jest? zapytał służącego, wchodząc do sieni.
— Panna Formoza, odparł zapytany.
Andrzej rzucił się niecierpliwie.
— Nie wyprzęgaj, rzekł do stangreta i wszedł.
Komedjantka widząc, że pan San-Rémo nie spieszy za nią ani do cyrku, ani do Mabilu, rozmyśliła się i uspokoiła. Pieniężne jej interesa, ucierpiałyby nie mało na tem tak nagłem zerwaniu. Zrywać więc nie należało, ale zręcznie rozdmuchać płomień, prawie wygasły, by zeń wydobyć choćby ostatnią iskierkę. A zatem, wdzięczna, uśmiechnięta, z twarzą lekko pokrytą pudrem, rozpuszczonemi zalotnie na ramiona włosami, oczekiwała na przybycie markiza.
Nie można zaprzeczyć, iż przyzwawszy na pomoc wszelkich środków do podniesienia swej tak zwanej djablej piękności, była rzeczywiście powabną.
Tak, Formoza była powabną, lecz miała obecnie silną przeciwniczkę, jaka odniosła nad nią zwycięztwo. Od owego spotkania się na koncercie w ogrodzie pól Elizejskich, miłość tej aktorki stała się wstrętną dla Andrzeja.
W sposób grzeczny, ale stanowczy, prosił ją aby się bezzwłocznie zabrała, wracając do swego mieszkania przy bulwarze Hausmana.
— Kabrjolet oczekuje, aby cię odwieść, rzekł do niej!