— Nie mogę przyjąć, choćbyś mi pan nawet ofiarawał dziesięć tysięcy.
— Dla czego?
— Przedmiot ten już do mnie nie należy, jest on własnością panny de Randal.
— Być może, na przedstawienie pani pozwoliłaby go odstąpić komu innemu?
— Nie, panie, o to jej pytać nie mogę. Sądziłaby, iż pragnę wziąć zań wyższą cenę, gdyby to jednak było pańskiem życzeniem, mogłabym się postarać o zwierciadło w podobnym rodzaju. Są to wprawdzie rzadko pojawiające się przedmioty, lecz znaleść je można.
San-Rémo przecząco odpowiedział. Coby dlań stanowiło podobne temu zwierciadło? Tego on pragnął jedynie, z przyczyny, iż należało do panny Herminii de Randal.
Dziwnern wydać się może, że ów markiz tak mało był obznajmionym ze szczegółami, dotyczącemi arystokratycznego świata stolicy i że nie znał chociażby tylko z widzenia wicehrabiego de Grandlieu, którego cały Paryż znał dobrze?
Przyczyna nader prosta.
Andrzej, oddany całkowicie rozkoszom życia, nie pomyślał nigdy o wejściu w koła patrycjuszów. Jego znajomości składała nader szczupła liczba osób, przeważnie towarzysze z kolegium. Po zatem, miał jedynie stosunki z młodzieżą spotykaną w salonach półświatka. Słowem nie należał on do liczby owych hulaków, włóczęgów, mimo, że z pozoru mógł zupełnie za takiego uchodzić.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/125
Ta strona została przepisana.