Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Ów koncert wieczorowy na polach Elizejskich miał zwiastować Andrzejowi chwilę rozpoczęcia nowej ery życia.
Inaczej tłómacząc, za pierwszem spojrzeniem rozkochał się szalenie w pannie de Randal, a poddając się tej namiętności, wiedział zarazem, iż ona mu przygotowuje cały szereg smutków i zawodów, bo i czegóż mógł się spodziewać? Czego oczekiwać? Był człowiekiem bez nazwiska, któremu kupiono tytuł za pieniądze, by mu zapewnić jakiekolwiek stanowisko wśród świata.
Nic nie posiadał, gdy ów pozorny majątek, nie oparty na żadnej trwałej podstawie, mógł zniknąć każdej chwili. Jak więc w tak opłakanych warunkach, ubiegać się o rękę dziewczęcia z arystokratycznej rodziny?
Gdyby nawet starał się być przedstawionym panu de Grandlieu, na co by się to przydało? Wicehrabia odmówić by mógł przyjęcia go w swym domu, a wtedy jakież straszne dla młodzieńca upokorzenie! W przeciwnym razie, gdyby nawet bywać mu dozwolono w pałacu na przedmieściu Honorjusza, jakież na przyszłość rezultaty z tej bliższej znajomości wyniknąćby mogły?
Andrzej badał głęboko te wszystkie szczegóły, przeklinał gorzko okoliczności towarzyszące jego urodzeniu, bez jakiegobądźkolwiek promyka nadziei, i jak fanatyczni palacze opium na Wschodzie, lub pochłaniacze haszyszu, upajał się codziennie tą zwolna zabijającą go trucizną.
Przepędzał dnie i wieczory na ściganiu pana de Grandlieu, z jego wychowanicą, ta jednak pogoń jego była o tyle dyskretną, tak dobrze ukrytą, iż ani wicehrabia